Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ośmiu ochotników z Małopolski zachodniej ruszyło do pomocy ludziom po katastrofie

Monika Pawłowska
Zintegrowana Służba rRtownicza
W nawałnicach, które w sierpniu przeszły nad północną Polską, ludzie stracili wszystko. Z pomocą pospieszyli strażacy z Państwowej Straży Pożarnej w Oświęcimiu oraz ochotnicy ze stowarzyszenia Zintegrowana Służba Ratownicza - Sekcja Ośw112.

- Niewyobrażalna katastrofa spotkała mieszkańców Pomorza. Żadne zdjęcia czy filmy nie oddają ogromu tragedii, jaka w sierpniu przeszła przez północne rejony kraju - mówi przejęty st. asp. Krzysztof Młynarczyk, chociaż w swojej służbie widział już wiele tragicznych zdarzeń.

Razem z trzema kolegami z Państwowej Straży Pożarnej w Oświęcimiu ruszył na pomoc poszkodowanym przez huragan. Na ratunek pospieszyli również ochotnicy ze stowarzyszenia Zintegrowana Służba Ratownicza. Jak przekonują, warto i trzeba pomagać innym.

Potrzebni pilarze
31 sierpnia Państwowa Straż Pożarna formalne zakończyła działania ratownicze związane z usuwaniem skutków nawałnic. Rozpoczęła akcję natychmiast po przejściu niszczycielskiego huraganu.
- Z komendy wojewódzkiej w Krakowie wyszła inicjatywa wyjazdu pilarzy do pomocy poszkodowanym - wspomina ogn. Janusz Chrapla z PSP w Oświęcimiu. - W sumie ze wszystkich jednostek zebrało się 58 strażaków - dodaje.

Pięć dni po nawałnicy, 17 sierpnia w nocy spakowali sprzęt, wsiedli w samochód rozpoznawczo-ratunkowy i o godz. 2.30 ruszyli w drogę. Około 15 dojechali do Rytla.

- Pierwsze wrażenie to był szok i niedowierzanie - relacjonuje mł. ogn. Piotr Domider. - Normalnie wiatr ściele drzewa na jakimś odcinku, a tam połamał je jak zapałki na tysiącach hektarów. Z czymś takim jeszcze się nie spotkałem w moim życiu i 11-letniej pracy w straży - dodaje. A przecież, jak jego koledzy, widział niejedno podczas różnych akcji usuwania skutków żywiołów.

Połamane drzewa, pozwijane słupy energetyczne, zniszczone domy - jednym słowem krajobraz niczym kadr z filmu katastroficznego.

- Byliśmy tam potrzebni do udrożnienia dróg - mówi Krzysztof Młynarczyk. - Najpierw trzeba było pociąć te zalegające na drogach, a potem te pochylone, które w każdej chwili mogły runąć - dodaje. W ruch poszły „spalinówki” 6- i 17-kilogramowe. Sami decydowali, której i jak muszą użyć. - Drzewo albo się załamuje, albo otwiera, a tamte były poskręcane w środku, rozprężały się, aż drzazgi leciały - wspomina Domider. - Powyginane przy ścięciu mogły się odbić nie w tym kierunku, co trzeba - dodaje.

Na szczęście wiedza i doświadczenie w połączeniu z opanowaniem sprawiły, że nikomu nic się nie stało.

Pospolite ruszenie ogarnęło całą Polskę

Na terenach, przez które przeszedł niszczący żywioł, pracowało w sumie ponad 6 800 zastępów straży, druhowie z Ochotniczych Straży Pożarnych i osoby prywatne.

- Byliśmy zaskoczeni, ile osób chciało pomóc - mówi Chrapla. - Jedni pracowali, inni przynosili potrzebne rzeczy i żywność. Wszyscy byli serdeczni i zgrani - dodaje.

Kiedy już poradzili sobie z uprzątnięciem traktów, przyszedł czas na udrożnienie rzeki Brdy wraz z zabytkowym kanałem. Wówczas pracowali ramię w ramię z wojskiem, któremu wcześniej torowali drogę przez las do kolejnych osad.
- Oświęcimscy strażacy pracowali od wschodu do zachodu słońca przez cztery dni. - Końca zniszczeń nie było widać, ale jak człowiek popatrzył za siebie, to widział efekty pracy - mówią strażacy.

Na ratunek rzucili się ochotnicy - ratownicy

- Nie przypuszczałem, że zobaczę coś podobnego - wyznaje Dawid Burzacki ze Stowarzyszenia Zintegrowana Służba Ratownicza - Sekcja Ośw112. - Doznałem szoku po przyjeździe do Sośna. Ludzie w godzinę stracili domy i dorobek całego życia - dodaje ratownik, który do akcji ruszył z kolegami ze stowarzyszenia: Łukaszem Patrzykiem, Mateuszem Korcem i Piotrem Majewskim.

Do Sośna dotarli nad ranem 23 sierpnia. Każdy z nich wiedział, że jest to jedna z miejscowości, które stanęły na drodze niszczycielskiego huraganu. Wiedział również, po co jedzie, jednak żaden z nich nie spodziewał się tego, co zobaczyli na miejscu.

- Płakałem jak dziecko z mężczyzną, który stracił wszystko i z ojcem dziecka, które było podpięte do respiratora w domu bez prądu, on walczył o każdy litr paliwa, by dziecko mogło żyć - dodaje.

W Sośnie i okolicach widzieli ogromne ludzkie tragedie na gruzowiskach, które chwilę wcześniej były ich domami. Siła natury odebrała im wszystko, czasem nawet chęć do życia. Ale widzieli też ludzką dobroć i solidarność.
- Udzielaliśmy pomocy psychologicznej i pomagaliśmy uprzątnąć zniszczenia, by zabezpieczyć to, co się dało - mówi Burzacki.

Po rozmowach, po zabezpieczeniu dachu, czasem innych fragmentów domu, jechali pod kolejny adres. Tych adresów tylko w jeden dzień mieli około 30. A spędzili tam dwa dni.
- Nie dało się wszystkim pomóc, natomiast nikt nie odrzucił pomocy, nikt nie powiedział: dziękuję, poradzimy sobie sami - wspomina Burzacki. - Ci ludzie naprawdę potrzebowali wsparcia i potrzebują go nadal, o czym wspominają sami mieszkańcy na stronie Pomoc dla Sośna - dodaje. Deklaruje, że wrócą tam za czas jakiś.

WIDEO: 20 lat od powodzi tysiąclecia. Zobacz poruszający materiał

Autor: NTO, x-news

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wadowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto