Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sławomir Tlałka: W bramce Jawiszowic stoi i nikogo się nie boi...

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Jedna z wielu udanych interwencji Sławomira Tlałki w meczu jesieni oświęcimskiej okręgówki przeciwko Orłowi Ryczów.
Jedna z wielu udanych interwencji Sławomira Tlałki w meczu jesieni oświęcimskiej okręgówki przeciwko Orłowi Ryczów. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z 24-letnim SŁAWOMIREM TLAŁKĄ, bramkarzem Jawiszowic, będących rewelacją jesieni w V lidze oświęcimskiej.

- Czuje się Pan bohaterem meczu jesieni z Orłem Ryczów, który zakończył się remisem 2:2?
- Jeśli pomogłem drużynie, to po tym meczu mogę czuć się spełniony. Podobno bramkarza ocenia się po tym, czy odbił coś więcej niż to, co było dla niego obowiązkowe.

- Ale w drugiej połowie co chwilę motywował Pan kolegów z pola do walki, bo pozwalali rywalom na zbyt wiele...
- Pewnie, że dla bramkarza lepiej być pod obstrzałem, bo - jak „stygnie” między słupkami - to może mu się trafić jakaś wpadka. Jednak nie mogę też zostać pozostawiony sam sobie, a - na początku drugiej części - oddaliśmy inicjatywę rywalom. Pozycja bramkarza jest dość newralgiczna. Jak uda mu się zatrzymać rywala, wszyscy chętnie nosiliby go na rękach. Wystarczy stracony gol przesądzający o wyniku meczu, a staje się głównym winowajcą nieszczęścia. Mówi się, że bramkarz ma wiele wspólnego z saperem. Nie może się pomylić. Jednak przeciwko liderowi chyba nie tylko ja, ale także koledzy z zespołu, nie wdepnęliśmy na minę. Remis pozostawił może niedosyt, bo dwa razy obejmowaliśmy prowadzenie, ale punkt na własnym boisku, z głównym faworytem rozgrywek, ujmy nam nie przynosi.

- Czy potyczka przeciwko Orłowi była Pana najlepszą w rundzie jesiennej?
- Trudno mi się grało także przeciwko Górnikowi Libiąż. Pokonaliśmy wprawdzie outsidera rozgrywek 5:0, ale rywale mieli kilka groźnych okazji, które były trudne do obrony, bo libiążanie sporadycznie zapuszczali się przed naszą bramkę.

- W jakim klubie zaczynał Pan przygodę z futbolem?
- Jestem wychowankiem sąsiadującej z Jawiszowicami Wilamowiczanki, ale położonej już na Śląsku, w której występowałem aż do rozwiązania seniorskiej drużyny. Stamtąd przeszedłem do Pisarzowic, także w województwie śląskim, a stamtąd, przed wiosną 2015 roku, trafiłem do Jawiszowic, które wtedy występowały jeszcze w oświęcimskiej klasie A.

- Czy w Jawiszowicach cieszył się Pan z pierwszego awansu?
- Nie, to był już drugi. Po raz pierwszy do okręgówki awansowałem z Wilamowiczanką.

- Czy zawsze chciał Pan być bramkarzem?
- W żakach zaczynałem jako napastnik. Jednak trener Adam Borys ustawił mnie do bramki. Nie wiem, co wtedy we mnie dostrzegł. Jako chłopiec byłem przecież wątłej postury. Przez jakiś czas nie mogłem się oswoić z nową pozycją, więc odszedłem od futbolu. Jednak po powrocie nie wyobrażałem sobie gry na innej pozycji. Żeby stanąć do bramki, nie można się jej bać. Myślę nie tylko o bezpardonowych atakach rywali, czy kontaktowej walce w polu karnym. Trzeba mieć też silną wolę, żeby nie załamać się przy starcie goli w krótkich odstępach czasu, czy po jakichś niefortunnych zagraniach. Na szczęście dzisiaj nie mogę narzekać na warunki fizyczne. Przeciwnie, są one moim atutem. Przy 187 cm wzrostu 88 kg wagi to rywale czasem odbijają się ode mnie jak od ściany. Pozostaje tylko wiedzieć, nie rycz, napastniku nie rycz, ja znam te twoje numery. W bramce stoję i nikogo się nie boję.

- Co robi Pan poza grą w piłkę?
- Pracuję w kopalni „Piast”, więc gra futbol po ciężkiej „szychcie” wymaga ode mnie niesamowitego charakteru. Żona Kasia często pyta mnie, skąd biorę na wszystko to siły. Jak się kocha futbol, to można go pogodzić nawet najcięższą pracą zawodową. A i żona jest dla mnie oparciem. Obecnością na meczach dodaje mi sił. Jest takim moim talizmanem szczęścia.

- Czy jest mecz, do którego często wraca Pan myślami?
- Pamiętam, że jeszcze w Wilamowicach graliśmy mecz Pucharu Polski przeciwko rezerwie Podbeskidzia Bielsko-Biała, którego pierwszy zespół występował wtedy na zapleczu ekstraklasy. Na puchar do rezerw zostało podesłanych kilku zawodników z „jedynki”. Oj, musiałem się wtedy solidnie napracować, ale wygraliśmy 2:1. Z kolei w Jawiszowicach najmilej wspominam ubiegłoroczny mecz z Rajskiem, także jesienią na własnym boisku, z innym kandydatem do awansu, którego pokonaliśmy 2:1.

- W takim razie czy przypomina Pan sobie jakąś wpadkę?
- Także w barwach Jawiszowic, w meczu przeciwko Gierałtowicom. W wyniku złej komunikacji stoper Rafał Nalepa zagrywał do mnie głową, nie widząc, że jestem nieco wysunięty. W efekcie mnie przelobował, a rywal popędził za piłką i trafił do pustej bramki.

- Jaki cel na ten sezon stawia sobie Pan wraz z kolegami?
- Chcemy być jak najwyżej w tabeli. I tak już jesteśmy rewelacją rozgrywek, bo - będąc beniaminkiem - plasujemy się na trzecim miejscu, a przed wizytą ryczowian byliśmy wiceliderem. Jednak zawsze najważniejszy jest najbliższy mecz, a teraz przyjdzie nam zagrać w Nowej Wsi.

- Macie tylko trzy punkty przewagi nad rywalem, zatem stawka meczu będzie podwójna...
- Dla mnie to spotkanie będzie prestiżowe także z innego powodu. W ostatnim sezonie pobytu w Wilamowicach, w zimowej przerwie, miałem trafić właśnie do Niwy, ale wtedy byłem jeszcze młodzieżowcem i mój macierzysty klub zażądał sobie wysokiego odstępnego. Po ożenku mieszkam w Nowej Wsi, niedaleko od stadionu, więc przyjdzie mi zagrać przeciwko swoim ziomkom. Jednak na boisku sentymentów nie będzie.

Sportowy24.pl w Małopolsce

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto