Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziki Projekt dra. Wojciecha Wójcika, czyli miejsce azylu i rehabilitacji dla wszelkich mieszkańców lasów i nie tylko. Wesprzyjcie!

Halina Gajda
Halina Gajda
Lek. wet. Wojciech Wójcik: Dziki Projekt to przedsięwzięcie, którego inicjatorami są lekarze weterynarii, ornitolodzy, miłośnicy przyrody, społecznicy, którym nie jest obojętny los dzikich zwierząt
Lek. wet. Wojciech Wójcik: Dziki Projekt to przedsięwzięcie, którego inicjatorami są lekarze weterynarii, ornitolodzy, miłośnicy przyrody, społecznicy, którym nie jest obojętny los dzikich zwierząt halina gajda, archiwum Fundacji Dziki Projekt
Dziki Projekt – to najnowsze, choć nie do końca najmłodsze zawodowe dziecko Wojciecha Wójcika, lekarza weterynarii, którego zna większość mieszkańców Gorlickiego. Bo przecież niejednego psiego czy kociego pechowca opatrywał i leczył, gdy ten wpadł w opresję. Lekarskiej porady nie odmawia kanarkom, papugom czy morskim świnkom. Ale też jeżom, sarnom, bocianom. I to właśnie tym ostatnim ma być dedykowane wspomniane na początku przedsięwzięcie.

Ponad osiemdziesiąt hektarów terenu do zagospodarowania, woliery z prawdziwego zdarzenia, wybiegi, miejsca na rekonwalescencję po leczeniu i rehabilitację po zabiegach – to wszystko Dziki Projekt ma zaplanowane. Punkt po punkcie. Wszystko z myślą o zwierzętach, które żyją na wyciągniecie ręki, w lasach Beskidu Niskiego, ale czasem gdzieś znacznie bliżej – pod starym drzewem w sadzie, gdzieś na strychu albo pod powałą. I wpadły w tarapaty.
- Tak jak gromadka młodych jeży, którą akurat mamy na stanie – wzdycha dr Wójcik.

Dzikość na wyciągnięcie ręki
Jeżyki imion wprawdzie nie mają, ale na pewną są w centrum zainteresowania całej załogi Animedu, czyli przychodni weterynaryjnej, której nasz rozmówca szefuje.

- Przyjechały z terenu – zaczyna opowiadać. - Gospodarzy zaniepokoiły psy, które bardzo głośno okazywały, że coś je mocno zainteresowało. Poszli sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że czworonogi obszczekują dwa jeże – dodaje.

Psy zostały wysłane na chwilową banicję, a jeże, w jak najlepszej wierze, przeniesione w bezpieczne miejsce. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy, że mają szóstkę młodych, które w jednej chwili pozostały na pastwę losu.
- Szczęście, że gospodarze dosyć szybko trafili na jeżową kryjówkę z młodymi. I niewiele się zastanawiając, przywieźli je do nas – opisuje dalej.
Zaczęła się polka z karmieniem maluchów, pilnowaniem, by przybierały na wadze, sprawdzaniem czy dobrze się rozwijają.
- I takim właśnie sytuacjom miałby służyć Dziki Projekt, czyli ośrodek rehabilitacyjny dla zwierząt – mówi już wprost.

Lek. wet. Wojciech Wójcik: Dziki Projekt to przedsięwzięcie, którego inicjatorami są lekarze weterynarii, ornitolodzy, miłośnicy przyrody, społecznicy, którym nie jest obojętny los dzikich zwierząthalina gajda, archiwum Fundacji Dziki Projekt

Rehabilitacyjny potencjał Beskidu Niskiego
Dzikie przytulisko miałby się mieścić w Krzywej. Wójcik ma tam ponad osiemdziesiąt hektarów terenu do zagospodarowania, na lecznico-sanatorium dla wszystkich dzikich istot, którym potrzebna jest pomoc.

- Tak naprawdę zaczęliśmy im pomagać już osiem lat temu, bo jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby zamknąć drzwi przed zranionym dzikim zwierzęciem, które po krótszym czy dłuższym leczeniu mogło wrócić do natury – podkreśla. - Tylko wtedy trafiało do nas kilkadziesiąt zwierząt rocznie, a teraz nie ma już dnia, by ktoś nie dzwonił w sprawie poturbowanego jeża, boćka który popadł w kłopoty, potrąconej, ale żywej sarny, puszczyka, którego zdybały koty czy poszarpanego przez psy lisa – wylicza.

Wszystko zaczęło się osiem lat temu - wtedy do gabinetu dra Wójcika trafiły pierwsze dzikie zwierzęta, które uległy wypadkom bądź okazały się chorehalina gajda, archiwum Fundacji Dziki Projekt

Lista jest oczywiście znacznie dłuższa. I to właśnie stało się podwaliną Fundacji Dziki Projekt. Bo nawet miłość do zwierząt przekłada się niestety na pieniądze. Leki, opieka, jedzenie – to wszystko kosztuje. Wspomniane jeże, które wyglądają naprawdę słodko, gdy bawią się w pudełku, muszą jeść. I bynajmniej nie są to jabłka z dziecięcej kolorowanki.
- Owady to ich przysmaki. Wszystko trzeba kupić, bo raczej trudno byłoby nam łapać je w naturze – opisuje obrazowo.
Niech drugim przykładem będą sarenki. Młode potrzebują karmienia kozim mlekiem. Litr takiego to kilkanaście złotych. Gdy sarenka musi zostać u nas dwa-trzy miesiące, to zaczynają się nam robić konkretne kwoty.

Projekt dziki, ale ze zdrowym rozsądkiem

Ekipa Dzikiego Projektu to kilka osób. Nie są pseudo-ekologami, którzy chcą ratować każde chore zwierzę.
Doskonale wiedzą, gdzie jest granica zdrowego rozsądku. Trudno ratować koźlę sarny, któremu kosiarka obcięła trzy nogi czy bociana z oboma amputowanymi skrzydłami. Oczywiście to skrajne przykłady, ale i z nimi trzeba się liczyć.
- Ośrodek rehabilitacyjny, to nie miejsce w którym miłość do zwierząt bierze górę nad dobrze pojętym szacunkiem dla nich. Jeśli karmimy koźlę sarny, to mimo iż jest kochane, nie tulimy go, nie głaszczemy, nie nosimy na rękach. Bo ono ma wrócić do natury, a człowieka kojarzyć z niebezpieczeństwem, a nie źródłem przyjemności – dodaje.

Lek. wet. Wojciech Wójcik: Dziki Projekt to przedsięwzięcie, którego inicjatorami są lekarze weterynarii, ornitolodzy, miłośnicy przyrody, społecznicy, którym nie jest obojętny los dzikich zwierząthalina gajda, archiwum Fundacji Dziki Projekt

Dlatego podczas każdej interwencji najważniejsza jest zimna krew i racjonale rozeznanie. Przykład z Zakola – ktoś zgłosił, że pod gniazdem leży młody bocian. Pojechali na miejsce. Rzeczywiście, bociek z jakiegoś powodu wypadł z gniazda i trochę się poturbował. Weterynarze z Animedu zaopatrzyli go, podleczyli, a zaprzyjaźniony i zaprawiony w ptasich bojach ornitolog, podrzucił pechowca do gniazda. Nie było historii rodem z dziecięcej opowiastki o przygodach Klekota.
- Z niepokojem czekaliśmy, co się będzie dalej działo – wspomina. - Na szczęście bociek został na nowo przyjęty – dodaje.

Azyl zamiast likwidacji

W Dzikim Projekcie chcą również stworzyć azyl dla tak zwanych inwazyjnych gatunków obcych. I nie chodzi tutaj o tygrysy czy boa dusiciele, a pozornie nieszkodliwe żółwie ozdobne, jenoty czy szopy pracze. Pierwsze, czyli żółwie już dają się środowisku we znaki. I to naszemu, w Gorlickiem.
- Pojawiły się na stawach w Kobylance. A problem z nimi tkwi choćby w tym, że wypierają naszego rodzimego żółwia błotnego i przenoszą mnóstwo chorób, które istnieją w akwarystyce, ale nie w środowisku naturalnym – wyjaśnia.
To samo dotyczy pozostałych gatunków. Nikt przecież nie zdecyduje się na masowe ich tępienie, a azyl byłby dla nich miejscem spokojnego bytowania. Na tym nie koniec – Projekt to także plan na reintrodukcję gatunków, które wymierają na skutek działalności człowieka. Lista ich jest całkiem spora – ponad trzysta pozycji. Jest więc nad czym pracować.

TU możecie wesprzeć Dziki Projekt. Wystrczy KLIKNĄĆ

Chcieliby też prowadzić warsztaty i festiwale przyrodnicze dla młodych i szkolenia dla samorządowców. Chcą prowadzić badania naukowe, więc już teraz nawiązali współpracę z Instytutem Weterynaryjnym w Puławach. Ambitne plany mają jednak swoją cenę. Trudno bowiem w nieskończoność bazować na prywatnych zaskórniakach. Stąd powszechna zrzutka – i naprawdę szczere przekonanie, że liczy się każdy grosz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto