Gdyński Dialog jest politycznie różnorodny. Od umiarkowanych konserwatystów pod aktywistów podpinających się pod idee ekologiczne i jednoznacznie lewicowe. Wszystkim brakuje w mieście rozmowy. Co najciekawsze, przedstawiciele Gdyńskiego Dialogu, specyficznie definiują swój cel. Jeden z nich mówi wprost: „Nie chodzi o Szczurka. Chodzi o to, by Rada przestała być maszynką do głosowania. Żeby zgłaszane do uchwał poprawki, ktokolwiek poważnie traktował”.
Do tej pory życie polityczne w Gdyni wydawało się przewidywalne. Wybory wygrywał Wojciech Szczurek, w Radzie Miasta dominowała wspierająca go „Samorządność”. W opozycji były Prawo i Sprawiedliwość i Platforma Obywatelska.
Debata polityczna i prace Rady Miasta wyglądały mniej więcej tak. Administracja zgłaszała projekt, opozycja – w Gdyni niezwykle kulturalna w formie – zgłaszała ważne, merytorycznie poprawki, nad którymi nikt się na poważnie nie pochylał. Bo radni „Samorządności” wiedzieli, to chyba domniemanie zapisane w DNA organizacji, że administracja w Gdyni „wie lepiej”.
CZYTAJ TAKŻE: Koalicja społeczników konkurencją dla rządzących Gdynią? Nowa siła na mapie miasta
Ale są w procesie dwa problemy. Pierwszy jest taki, że „Samorządność” reprezentują nie ci radni, którzy wygrali wybory. Wyborcze „lokomotywy” znalazły zatrudnienie, a jakże, w samorządowej administracji. W Radzie zasiadają zatem ich następcy, którzy zdobywali znacznie mniej głosów. To działanie legalne, a jednak wzbudziło powszechną krytykę.
Ale Gdynia ma poważniejszy problem. Sposób działania Rady Miasta Gdyni pokazuje, że w mieście zanika dyskusja. System jest prosty: projekt administracji – głosowanie – wykonanie.
Gdy mieszkańcy krytykowali zmiany w rozszerzaniu stref parkingowych, ich uwagi ignorowano. Szereg zastrzeżeń zgłaszano do system zgłaszania samochodów służbowych lub będących w długookresowym leasingu. Dopiero wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich i prokuratury zmusiły gdyńskich decydentów do zmiany regulacji. Podobnie było z dyskusją o zadłużeniu miasta. Najżywsze emocje ta kwestia budzi w mediach społecznościowych i na spotkaniach mieszkańców. Na sesji RM debata o zaciąganiu kolejnych zobowiązań była niemal lakoniczna. Samorządność ZA, PiS PRZECIW. Załatwione. Podobnie wygląda dyskusja o polityce inwestycyjnej, o deweloperce, o komunikacji. Osobiście uczestniczyłem w dyskusji o sposobie zagospodarowania nieruchomości w jednej z gdyńskich dzielnic. Okazało się to gadaniem po próżnicy. Mieszkańcy jedno, ale władza zrobiła po swojemu.
To budzi irytację. W Gdyni szczególną, bo „Samorządność” kreowała swój obraz jako siły oddolnej, reprezentującej mieszkańców. Radni rządzący Gdynią, nawet nie spostrzegli, że działają nie w interesie mieszkańców, tylko stali się elementem „administracji miejskiej”. Ale na sesjach umarła realna debata o mieście. Można powiedzieć, że to prawo wygrywających wybory. Teoretycznie tak jest. W praktyce – gdynianie okazali się wyczuleni na sposób traktowania przez władze.
I jest to przestroga dla wszystkich samorządowców. Jeśli nie rozmawiasz z mieszkańcami – wzbudzasz irytację. To proste. I na tym polega samorządność.
Kosmiczny poziom matur rozszerzonych - uczniowie załamani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?