Na Śląsku zapanowała moda na Kmiecia. Wszyscy są zachwyceni jego dokonaniami, który niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmienił Zagłębie, w ostatnich latach walczące głównie o utrzymanie w gronie drugoligowców, a pod wodzą – nazywanego przez kolegów „Łysego” – zakończyło sezon na 4. miejscu w grupie zachodniej, a w kolejnym ma podjąć wyzwanie walki o awans do zaplecza ekstraklasy.
Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że Mirosław Kmieć dopiero siedem lat temu zajął się trenerką, a Zagłębie jest jego pierwszym klubem prowadzonym na szczeblu centralnym. – Przejąłem sosnowiczan przed ostatnią kolejką rundy jesiennej. Pod moją wodzą Zagłębie odniosło 11 zwycięstw, notując 6 remisów i doznając jednej porażki. Imponujący jest też bilans bramkowy, bo przy 34 strzelonych tylko 11 straciliśmy _– wspomina szkoleniowiec. – _Wszyscy na Śląsku i w Zagłębiu zaczęli pytać, kto to jest Kmieć i skąd się wziął, więc zawsze z rozbrajającym uśmiechem odpowiadam, że z Małopolski, z Chrzanowa.
Jak mówi, nic nie jest dziełem przypadku. Zanim trafił na szczebel centralny, przeszedł praktyczną szkołę przetrwania w Andrychowie, gdzie także dał się poznać jako szkoleniowiec ze szczęśliwą ręką, awansując z Beskidem do III ligi, by na odchodnym pozostawić klub na szczeblu międzywojewódzkim.
– Kiedy robiłem kurs trenera UEFA „A” ogarniał mnie pusty śmiech, słysząc od kolegów z grupy doskonałe recepty na sukces na podstawie książek, opracowanych według modelowej pracy w dobrych europejskich klubach. Powtarzałem im, że mogą sobie tym palić w kominku, bo rzeczywistość jest bardziej brutalna _– opowiada Mirosław Kmieć. – _Właśnie doświadczenie zdobyte przez sześć lat pracy w Andrychowie jest teraz moim największym kapitałem. Wielokrotnie znajdowałem się w ekstremalnym położeniu, i nie chodzi mi tylko o sprawy sportowe. Jednak – żeby nie być gołosłownym – przypomnę, że awans do III ligi wywalczyłem 12., góra 13. zawodnikami, a zrobiliśmy więcej punktów niż rok wcześniej naszpikowany piłkarskimi nazwiskami Przebój. To w Andrychowie walczyliśmy o klub, wchodząc czasem w konflikt z władzami samorządowymi. Organizowałem kwesty uliczne, by zbierać pieniądze dla piłkarzy. Wreszcie byłem nie tylko piłkarzem, ale trenerem i działaczem. Jednak trafiłem na wspaniałych ludzi, a chodzi mi o zawodników, którzy – nie pytając o kasę – dawali z siebie wszystko.
Kiedy robiłem kurs trenera UEFA „A” ogarniał mnie pusty śmiech, słysząc od kolegów z grupy doskonałe recepty na sukces na podstawie książek, opracowanych według modelowej pracy w dobrych europejskich klubach.
Jeśli chodzi o sprawy sportowe, to szkoleniowiec rodem z Chrzanowa często sam prowokował ekstremalne sytuacje. – Dlatego, że wtedy musiałem znaleźć wyjście, nie mając czasu na podjęcie decyzji _– podkreśla. – _Pamiętam, jak w Andrychowie, w pierwszym sezonie w III lidze, do ostatniego meczu z Wieliczką walczyliśmy o byt, choć mogliśmy go sobie zapewnić wcześniej, ale zawsze wracał ten sam problem, czyli krótka ławka. Dużo eksperymentowałem w sparingach, które przegrywaliśmy różnicą od sześciu do ośmiu goli.
Lubi pracować z nieznanymi zawodnikami. – Od tego jest trener, żeby nadać im jakość, wpoić swoje zasady, czy nawet, żeby w końcu ich wypromować _– podkreśla Kmieć. – _Do „samograja” nie potrzeba szkoleniowca. Z nieznanymi zawodnikami spotkałem się w Andrychowie. Z kolei w Sosnowcu mam niedocenionych graczy, których jesienią nazywano nawet nieudacznikami. Jednak w sporcie wygrywa ten, kto podejmuje szybkie i trafne decyzje. To dotyczy także piłkarzy na boisku, w pełnym biegu, z obrońcą na plecach.
Nagrodą dla trenera były słowa piłkarzy wypowiedziane przed wiosennymi „żniwami”, na konferencji, po sparingu wygranym z Wisłą, że w tak dobrym klimacie dotąd nie pracowali.
MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?