Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dwa oblicza meczu w Libiążu miejscowej Janiny z Lubaniem Maniowy (2:4)

Jerzy Zaborski
fot. jerzy zaborski
Zaliczka maniowian w Libiążu po pierwszej połowie była tak spora, że ich trener Marek Żołądź nie czuł niepokoju po strzeleniu przez Janinę dwóch goli. Szlagier dolnych rejonów tabeli grupy małopolsko-świętokrzyskiej III ligi zakończył się sukcesem zespołu z Podhala.

Dla Lubania Maniowy zachodnie rubieże Małopolski są bardzo szczęśliwe. Zespół Marka Żołądzia jako pierwszy jesienią pokonał w Andrychowie Beskid (3:1), ówczesnego lidera, a na zakończenie jesieni, w szlagierze dołu tabeli, wypunktował w Libiążu miejscową Janinę 4:2, która w całej rundzie nie straciła tylu bramek.

- Oba spotkania w zachodniej Małopolsce zagraliśmy w innym stylu – tłumaczy Marek Żołądź, trener Lubania. – W Andrychowie przyjęliśmy ówczesnego lidera na własnej połowie, wyczekując na kontry, a mamy zawodników potrafiących zrealizować taką taktykę. Z kolei w Libiążu wysoko podeszliśmy pod gospodarzy, nie pozwalając im na wiele. Taka strategia okazała się słuszna. Okazało się, że nawet najwięksi rutyniarze tej ligi, a takich w Libiążu nie brakuje, popełniają błędy, jeśli się tylko potrafi ich do nich zmusić.

Wydawało się, że w meczu zespołów z dolnych rejonów tabeli obie strony będą przede wszystkim starały się zabezpieczyć dostęp do własnej bramki. – Starałem się pomyśleć kategoriami przeciwników, dlatego zdecydowałem się podjąć ryzyko odważnej gry – tłumaczy Marek Żołądź. – Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Dzięki wygranej w Libiążu przeskoczyliśmy nie tylko naszego ostatniego rywala, ale także awansowaliśmy na 12 miejsce w tabeli. Czy oddaje ono możliwości naszego zespołu? Na pewno nie. Jeśli przypomnę sobie spotkania przegrane w doliczonym czasie, jedną bramką, a było ich trzy, skóra mi cierpnie. Jesień przeszła już do historii. Dzięki wygranej w Libiążu mamy jakiś względny komfort pracy w zimie.

Jednak na początku drugiej połowy maniowianie oddali inicjatywę libiążanom, pozwalając się zepchnąć do głębokiej defensywy. – Owszem, spotkanie miało dwa oblicza i druga odsłona należała do miejscowych, ale to chyba najzupełniej normalne, że – mając trzybramkową zaliczkę – czekaliśmy na ruchy przeciwnika – tłumaczy Marek Żołądź. – Wtedy nasz styl przypominał ten, kiedy w Andrychowie pokonaliśmy Beskid. Znając swoje atuty, czyli wyjście szybkim atakiem, czekaliśmy na potknięcie rywali, którzy otworzyli grę. Strzeleniem czwartej bramki ostatecznie pogrążyliśmy libiążan. Owszem, trafili nas potem jeszcze dwa razy, ale byliśmy od nich skuteczniejsi. Bramki straciliśmy po prostych błędach, ale nieustannie pracujemy nad poprawą gry w obronie. Myślę, że nie tylko nasz wynik osiągnięty w Libiążu dowodzi, że w piłkę grać potrafimy. Teraz trzeba się skupić na solidnym przepracowaniu zimy, żeby wiosną powalczyć o zachowanie trzecioligowego bytu, oszczędzając sobie nerwów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chrzanow.naszemiasto.pl Nasze Miasto